Pogadajmy o dietach

Temat na forum 'Kluby użytkowników' rozpoczęty przez użytkownika Mychor, 31 sierpnia 2014.

Drogi Forumowiczu,

jeśli chcesz brać aktywny udział w rozmowach lub otworzyć własny wątek na tym forum, to musisz przejść na nie z Twojego konta w grze. Jeśli go jeszcze nie masz, to musisz najpierw je założyć. Bardzo cieszymy na Twoje następne odwiedziny na naszym forum. „Przejdź do gry“
  1. Mychor

    Mychor Generał forum

    Witam
    Jestem dietetykiem, chętnie podzielę się z Wami moją wiedzą. Możemy wspólnie oceniać różne diety, dzielić się doświadczeniami, opowiadać historie i wiele, wiele innych rzeczy, które spowodują, że polubicie ten wątek[​IMG]
    Zapraszam serdecznie

    I tytułem wstępu przenoszę swoje wypociny z poprzedniego forum.

    Po pierwsze primo - czas odkurzyć wątek
    Po drugie primo - jeśli kogoś zainteresuje moja historia, to zacznę ją od dziś przedstawiać w odcinkach.
    Po trzecie primo - drugie primo nie wyklucza oczywiście pisania postów, a wręcza zaprasza do dzielenia się wrażeniami.
    Po czwarte - secundo - moją przygodę można potraktować jako poradnik i razem ze mną przesuwać granice (a warszawiaków mieszkających w pobliżu Narodowego zapraszam na wspólny trening).



    To zacznijmy od początku.

    Koniec roku upłynął na kalkulowaniu - czy wymiana całej garderoby, która skurczyła się bardzo mocno, czy jednak warto popracować nad zmniejszeniem siebie do rozmiarów ubrań?
    Jako diete -tyczce - teore - tyczce nie przystoi znacząco odbiegać od przyrostka (zwanego sufiksem) - czyli "TYCZKA", a moje BMI juz dawno przekroczyło magiczne 24 i nieuchronnie zbliżało się do granicy normy z nadwagą.
    Duża masa ciała (a także spore BMI) może i nie jest dla mnie powodem do zmartwień, gdyż ok. 10 lat temu, trenując ostro jazdę na rowerze doprowadziłam się do BMI 25 przy zawartości tłuszczu w organizmie ok. 13 - 15 %.
    Powodem do zmartwień są (jeszcze są!) moje ukochane, strasznie drogie spodnie, oraz odbicie w lustrze kobiety w notorycznej ciąży.
    4 stycznia był mój pierwszy raz.
    Nie cierpię biegać, nienawidzę, nie znoszę i jest to ostatnia rzecz w życiu, która chciałabym kiedykolwiek robić!!! 100 m do przystanku to jest dla mnie maraton. Jestem sprinterem, który osiąga dobre czasy jedynie do pobliskiego spożywczaka, kiedy w domu zabraknie piwa i zagrychy[​IMG]
    Toteż kategorycznie i stanowczo moje codzienne treningi nie będą miały nic wspólnego z bieganiem, ale poruszać się trzeba. Diety, jak wiadomo, powszechnie nie cierpię jeszcze bardziej niż ruchu (poza rowerem i nartami, z których przez kontuzję jestem wykluczona pewnie do końca życia).
    Ustalmy sobie zatem czas, albo może lepiej dystans - 8km, 4 okrążenia parku, łatwo się liczy, wydaje się wykonalne i co najważniejsze myślę, że zajmie niewiele ponad godzinę.
    I tak sobie chodzę, tydzień, dwa - codziennie.
    Bardzo często się nie chce, częściej jeszcze bolą nogi, a ja sapię jak lokomotywa już po 2km. A jestem nieźle spocona mając na sobie tylko koszulkę i polar (przy temp. 0-7 stopni na plusie)
    Ale nic to. Przecież nie odpuszczę. Po raz pierwszy w życiu staram się myśleć jedyne o pozytywach. No i uczę się oddychać (wdech na pierwszy krok, wydech na 2,3,4 krok, lub jak brakuje mi powietrza - wdech na 1,2 krok i wydech na 3,4 krok)
    Z waga też nie jest najgorszej. Po 2 tygodniach waga się zlitowała i pokazała ok. 1 kg mniej. W sumie wszystko jest dobre jako motywacja.[​IMG][​IMG][​IMG]
    W trzecim tygodniu przestałam sapać już w ogóle. 8 km mija mi na słodkim rozmyślaniu o niczym, prawie jak słodkie lenistwo z jednostajnym ruchem nóg. Nie muszę już patrzyć na zegarek. 8 km robię w ustalone 60 min, na pewno nie wolniej, a częściej zdarza się, że kończę trening 2 minuty przed czasem. Temperatura ok. - 15 stopni. Zakładam drugi polar i zmieniam trampki na swoje nieco cieplejsze buty do chodzenia.
    Ciekawość to jednak moja druga natura
    Po piwku do obiadu, które niemiłosiernie napierało mi na żołądek, wyszłam poza treningiem na krótki spacer. Z głupoty (bo jak inaczej to nazwać?) pobiegłam. Przebiegłam 2 km. Oddech regulowałam jak przy marszu. Zszargałam się nieco, ale przeżyłam czując, że mam jeszcze siły.
    Niedobrze, myślę sobie... bo po tym treningu poczułam, że jestem szczęśliwa. A przecież robiłam coś, czego nie cierpię.
    Bilans po 3 tygodniach - waga - 2,5 kg. Całkiem nieźle[​IMG]
    W 4-tym tygodniu buty, a zwłaszcza jeden zaczął robić się za ciasny i niewygodny. Stopa boli niemiłosiernie, zaczyna puchnąć. W trakcie treningu - ciekawostka - stopa nie boli zupełnie.
    Mniej ciekawa okazała się jednak ta lekka kontuzja stopy oznaczająca nic innego jak tylko konieczność zmiany obuwia, no i wykluczenie na co najmniej 2 dni z moich przebieżek[​IMG]
    Te 2 dni przeżyłam ćwicząc aerobik 60 min z bandażem elastycznym na mojej prawej kończynie, ale za okno patrzyłam tęsknym, spanielim wzrokiem.
    A wczoraj - w sobotę - w początek piątego tygodnia zrobiłam kolejną głupotę. Nieporównywalnie większą niż poprzednio - kupiłam profesjonalne, bieżnikowane zimowo, specjalne buty biegowe.
    Wczoraj - 6km (3 okrążenia) biegiem. Biegnę po chmurze, wspinam się po stopniach szczęścia i nie czuję bólu. FRUWAM. 4 okrążenie odpuszczam, gdyż boję się zakwasów i rozluźniam się małym marszykiem 2 km. Czas - 52 min. Co zrobić z resztą? Przepisowo rozciągam mięśnie przy pobliskim drzewie, robię przysiad, potem kilka pompek i do domu.
    Jestem zlana potem i zalana endorfinami. Całuję swoje nowe buty. Z przerażaniem stwierdzam, że zima nie będzie trwać wiecznie i za ok. 3 miesiące czeka mnie nowy (mocno spory) wydatek na kolejne, letnie buty. Ale gotowa jestem zamiatać ulice i czyścic publiczne szalety byle zarobić na te cuda.
    Dziś rano poczułam nieco wczorajszy trening. Kilkanaście minut po wstaniu czułam, że mam mięśnie tu i ówdzie (zwłaszcza ówdzie), ale mam ochotę znów biegać!
    To jest absolutnie niemożliwe, niesamowite, nieprawdopodobne i niedorzeczne. Ja nadal nie cierpię biegać, ale .....
    Dziś tylko marsz - postanawiam. ... Skończyło się na 4 km biegu i 4 km marszu (dla rozsądku).
    Czuję niedosyt i nie mogę doczekać się jutra. Jutro biegam (jak to słowo cudownie zaczyna brzmieć!) rano.
    Waga mnie nie już obchodzi. Jestem szczęśliwa. Uzależniłam się. Czuję coś, co można porównać z zakochaniem się. Nie myślę o maratonach, zawodach, rekordach. Chcę znów założyć koszulkę, polar, leginsy, luźne jeansy (TAK!!!), narciarska czapkę i wyruszyć na randkę z plenerem.
    Trenując (bleee.. to brzmi paskudnie - jak katorga!)... znaczy biegając, wsłuchuję się we własny oddech, w naturę, w wiatr i odgłosy miasta. Po raz pierwszy w życiu nie odczuwam potrzeby zabijania "nudy" muzyką, która była nieodłącznym towarzyszem moich rowerowych zmagań.

    Co do wagi - nie wiem. Ciuchy stały się mniej ciasne, ale pewnie daleko mi do wymarzonej masy ciała. Na razie nie to jest ważne i to mnie bardzo, ale to bardzo cieszy[​IMG][​IMG][​IMG]

    minął miesiąc -pora podsumowań
    W rezultacie jest mnie mniej o 3 kg. Niby nie dużo i raczej nie ma to szans na powtórkę w następnym miesiącu, bo z każdym kilogramem traci się na wadze coraz mniej (zwłaszcza jeśli budowane są mięśnie, które jak wiadomo, ważą więcej niż tłuszcz przy tej samej objętości). Zadowolona jednak będę ze wszystkiego in minus, ale najbardziej cieszy mnie forma, no i nauka własnej wytrzymałości.
    Poniedziałek był trudny. W sumie od niedzieli wieczór moje mięśnie odpoczywały zaledwie 14h i poniedziałkowy ranek przywitał mnie kiepską formą. Zrobiłam na siłę przemiennie 2 km biegiem, 2 marszem, 2 biegiem, 2 marszem i czułam jakby ktoś wypuścił ze mnie powietrze. Nogi bolały przez cały dzień, psychika nieco siadła.
    Wtorek odwdzięczył mi się[​IMG]. Co prawda powtórzyłam jedynie poniedziałkowy trening, ale czułam taki niedosyt, że po południu z przyjemnością pomęczyłam ciało przez 40 min wykonując prosty aerobik. Gęba znów mi się cieszy przez cały dzień. Przyplątało mi się tylko zapalenie spojówek, które niestety poważnie przeszkadza w słoneczne ostatnio dni. Zaplanowałam już sobie jutrzejszy i czwartkowy trening. W piątek zamierzam odpuścić. Niech moje nieco zbolałe stopy też mają wakacje.[​IMG]
    Forma rodzi się bólach.... ... czasem ogromnych. Dziś nastąpiła kulminacja. Dziś po odprowadzeniu dzieciaków do placówek (spacer ok. 6 km). Pobiegłam sobie te 8 km. Ostatni był błaganiem o litość. Już wiem co to kryzys. Potem nie miałam siły przejść więcej niż 1 km i z radością poczołgałam się pod prysznic, zjadłam śniadanie i wzięłam się za sprzątanie.
    Przy machaniu odkurzaczem zasapałam się nieźle. Machnęłam dla porządku jeszcze 30 min aerobicu i poszłam (właściwie poczłapałam) po dzieciaki w żłobku i przedszkolu, które potem potem przywiozłam na sankach (dzieciaki, a nie żłobek i przedszkole!).
    No i finito... Jutro odpoczynek od biegania, może parę przysiadów, pompek, czy brzuszków, ale ogólnie FAJRANT.
    I znów bardzo się cieszę, bo na takie ekstrema chyba jeszcze nie jestem przygotowana.
    Waga wskazuje jak zaklęta ciągle to samo (+/- 0,5kg w zależności od dnia), ale zaczynam mieścić się w większość ciuchów w mojej szafie. Co prawda zwisający ponton nad pasem wskazuje wyraźnie, że z 7 kg balastu jeszcze wypada zrzucić (a boję się, że w tym tempie zrzucania potrwa to jeszcze rok), ale zawsze istnieje nadzieja....
    Pytanie tylko, która z nas umrze ostatnia - czy nadzieja, jeśli ją porzucę nie widząc efektów, czy ja trzymając się jej kurczowo i biegając maratony?[​IMG][​IMG]
    Na specjalne życzenie - będzie i jedzenie[​IMG]
    Powszechnie wiadomo, że diety układać lubię (i robię to zawodowo), ale stosować ich nie cierpię. W tym zawsze wyznawałam jedną z zasad, że organizm prędzej czy później upomni się o brakujące składniki. Owszem, można organizm ogłupić, zagłuszyć, stłamsić niezdrowym jedzeniem, słodyczami, alkoholem, nie dopuścić do wołania o pomoc, ale czasem i tak zdaje się słyszeć takie delikatne pukanie od wewnątrz - poproszę o jajko...
    Diety odchudzające sprawdzają się u osób odpornych psychicznie. Można wmówić sobie, że nie jest się głodnym, że nie ma się ochoty na lody tylko na marchewkę czy seler naciowy. I to jest takie samo ogłupianie i tłamszenie organizmu jak przy niezdrowej diecie. Tylko w słusznej sprawie - powiecie! Niby tak... Sport z kolei jest dla ludzi silnych fizycznie i psychicznie. Bo ile trzeba się zmagać z umysłem,który stawia stanowcze VETO, a ciałem, które może więcej, tylko boli. A jak bardzo - może opowiedzieć o tym każdy maratończyk (nie mówiąc o ultramaratończykach).
    Z jednej strony cywilizacja zdąża w kierunku jak najmniejszego wydatkowania energii, oferując nam szereg udogodnień, z drugiej zaś strony utrzymanie zdrowia wymaga od nas zachowania szczupłej sylwetki. A może tak cofnąć się o kilka tysięcy lat wstecz i zacząć polować?
    Natura bardzo mądrze to wymyśliła. Chcesz mieć chleb? Zaoraj, siej, zbieraj, miel na mąkę, upiecz chleb. Energii w to włożysz sporo, ale uzyskasz też bardzo dużo. Z jednego zagona, który orałeś, siałeś itp... możesz mieć jedzenia na wiele tygodni, może nawet miesięcy, tylko jeść musisz bardzo często, bo ciągle czujesz się głodny. A czas wzrostu i dojrzewania roślin dłuży się niemiłosiernie. Zwierzyną też możesz karmić się codziennie. To bogactwo białka tłuszczu, które zapewni ci sytość kilka, kilkanaście godzin (a i ubranie sobie możesz zrobić ze skóry) z tym, że trzeba się nabiegać za ofiarą. Często wiele kilometrów, często na granicy wytrzymałości.
    Toteż właśnie. Natura wymaga znalezienia harmonii między spożytym pokarmem a włożoną energią w jego zdobycie. Dla organizmu nie jest istotne czy to będzie chodzenie, bieganie, jazda na rowerze czy pływanie. Organizm ma ogromne zdolności przystosowawcze i najwyżej urośnie siła i wytrzymałość tylko w określonych mięśniach, jednak pewien wydatek energetyczny musi istnieć zawsze. Problem w tym, że nie dla każdego taki sam, ale to już inna bajka.
    Wracając do organizmu, który głupią maszyną nie jest, choć niestety nie ma czasem dużej siły przebicia - jednak ma głos. Czasem warto się go posłuchać.
    To, że zaczęłam biegać i robię to codziennie - już wiadomo. Nie chwaliłam się jednak dietą. Otóż, w skrócie - nie ma żadnej. Dokładnie wiem, że powinnam ograniczyc węglowdany proste, skupić się na tłuszczach roślinnych i pełnowartościowym białku, ale - uwaga!
    Miewam zachcianki! To jest sygnał od organizmu, którego należy bezwzględnie się słuchać, prawie nie zważając na porę dnia i nocy. Jeżeli mój organizm domaga się mięsa - zjadam je, starając się przy tym nie jeść węglowodanów. Jeżeli organizm chce kajzerki lub cukierka też mu to daję. Z warzywami jest rożnie, bo nigdy ich nie lubiłam, ale wczoraj z wielką przyjemnością schrupałam pół kilo marchewki[​IMG], a przez ostatni tydzień nieziemsko smakowała mi sałatka "szopska".
    Jest tyko jeden problem, o którym dowiedziałam się niedawno i o którym trzeba pamiętać. Intensywne treningi i związana z tym utrata tkanki tłuszczowej zmienia nie tylko metabolizm organizmu ale i odczucia związane z brakiem "paliwa".

    Jedliście wtedy, kiedy byliście głodni? - Zapomnijcie ten banał.
    Intensywnie trenując jesz, kiedy wypada pora posiłku, lub kiedy podpowiada ci rozsądek. Otóż (w moim przypadku już po miesiącu) pojawił się problem braku łaknienia. Z początku cieszyłam się, gdyż wiadomo, że jedząc mniej chudnie się szybciej, ale cieszyłam się tylko jeden dzień. Niby jadłam normalnie (4-5 posiłków, w tym dwa duże, nie odmawiałam sobie cukierka, czy kawałka ciasta), jednak codzienny wysiłek zrobił ze mną coś dziwnego. Parę godzin po porannym treningu (i następnie po obfitym śniadaniu) zrobiło mi się bardzo niedobrze. Mdłości męczyły mnie jakiś czas i przybierały na sile, dodatkowo zaczęło mi się kręcić w głowie, czułam się słabo, bardzo słabo. Gotowałam akurat obiad i koniecznie musiałam się położyć, nawet na podłodze, aby nie zemdleć. Byłam przekonana, że czymś się przytrułam. Hamując wstręt do jedzenia, wmusiłam w siebie jogurt i kawałek chleba. Po 15 minutach zniknęły jakiekolwiek objawy rzekomego zatrucia. Tak właśnie objawił się *****owny (w sensie nagły) spadek glukozy, o którym do tej pory tylko czytałam, ale nie do końca wierzyłam.
    Dopiero później przypomniałam sobie, że czytałam kiedyś taką książkę o ultramaratończyku, który pisał - "jedz, gdy wiesz, że musisz". Organizm na silnym głodzie, nie odczuwa łaknienia, a w stanie wyczerpania daje objawy zatrucia (mdłości, wymioty, biegunka).
    Nie można zapominać, że kalorie tracone są cały czas (w trakcie treningu jak i po nim, gdyż budowane są mięśnie, gromadzony jest w nich glikogen itp.). To, że nie czujemy się głodni nie oznacza de facto nic. Wypada pora posiłku - jedz, bo możesz nie zdążyć! Przy intensywnym wysiłku przerwa między posiłkami dłuższa niż 5 godzin może okazać się niebezpieczna.

    Wracając do sportu Dziś zafundowałam sobie 2 treningi biegowe - jeden 8 km na wytrzymałość. Drugi, 5 godzin później - 2 km, na czas. Osiągnęłam wynik 9 min. 11 sek i nie czułam, żeby to była granica mojej wytrzymałości, także chyba forma rośnie. [​IMG][​IMG]
    12 kwietnia mam pierwsze zawody... trzeba wspierać własną motywację!
    Cyborg
    Tak nazwał mnie dziś małżon. Przebiegłam sobie 10 km... a co! W sumie nie chciało mi się nawet wychodzić. Zaczęło lekko siąpić, nogi mnie bolały, kostka znów napuchła i ogólnie nie czułam się najlepiej.
    No, ale trening to trening. Staram się, by trwał godzinę....I tak sobie biegnę, 5 okrążeń wyszło (z haczkiem, bo dobiegłam sobie do domu).
    Biegając czułam ból, ale tak jest zawsze. Bolą mięśnie, czasem stawy, często łapie kolka. Po kilku kilometrach ból jest na tyle nieokreślony (albo rozległy), że właściwie nie ma się czym przejmować. A jako osoba wybitnie nadwrażliwa na ból - wiem, co mówię!
    Tak sobie też biegłam i właściwie, gdyby nie limit czasu, którego staram się trzymać pewnie biegłabym nadal....
    Może nawet przebiegłabym maraton? Kto wie... Po pewnym czasie nie czuje się już bólu. Mózg głupieje, bo dostaje sygnały bólowe zewsząd, endorfiny zalewają organizm i można tak sobie biegać. Az do wyrzygania - dosłownie!
    Walka, przyzwyczajenie, nałóg
    Z początku, jak jeszcze maszerowałam, nie chciało mi się codziennie, potem często, a potem nagle zaczęło mi się chcieć. Teraz te odczucia są bardzo podobne jak na początku z tym, że gorsze. Wszystko dużo bardziej boli i przed i po i w trakcie. Jednakże postanowiłam 1 dzień w tygodniu mieć wolny od biegania. Ale ten dzień też jest ciężki, bo siła przyzwyczajenia i uzależnienie od endorfin powoduje objawy odstawienia - choćby pewien spadek nastroju i ospałość.
    Nie jestem typem sportowca i wiem, że jeśli sobie odpuszczę znów wrócę na kanapę A tak naprawdę to tu i teraz jest moją ostatnią szansą. We wrześniu wracam na etat. Nie łudzę się, że zdołam utrzymać codzienne treningi, pewnie będę zadowolona z 3-4 razy w tygodniu. Metryka też pokazuje, że raczej nie młodnieję i zapału oraz siły będę miała coraz mniej, a ciało będzie bolało coraz mocniej.
    Niedługo też dojdę do pierwszej ściany, przy której ból i lenistwo będzie silniejszy niż motywacja i uzależnienie. Kto wie, czy w ogóle ją pokonam?
    Nie zamierzam bić rekordów, czy biegać maratonów. Zamierzam wygrać walkę z własnym lenistwem, z nadwagą i stetryczeniem, co doprowadziło mnie jak dotąd do pozycji lwa kanapowego. Sądzę, że to kwestia czasu, a stałabym się żywym pomnikiem przedkomuterowym lub przedtelewizorowym.
    Chwilowo myślę nad dłuższymi wakacjami (3-4 dni) gdzieś za ok. 3 tygodnie, jeśli wytrzymam to tempo, które sobie narzuciłam. Nie spinam się jednak. Nie jestem maszyną.
    Ciekawe zjawisko - zaczęłam biegać po wszystko.
    Nie znoszę spacerów i odprowadzania dzieci do placówek (bo wtedy biec nie mogę)!. Dziś (oprócz przepisowego treningu), pobiegłam sobie po pieczywo na śniadanie, po córkę do przedszkola i po piwo do spożywczaka (specjalnie wybrałam ten oddalony ok. 1 km od domu). Zwariowałam znaczy....i to mnie cieszy
    Ogólnie - waga od 3 tygodni pokazuje to samo.... a to mnie akurat nie cieszy.
    Interwały - powód do chwały
    Jednak mocno mnie zmachały i zniechęciły, bo już na nic nie mam siły[​IMG]
    Muszę jakoś zmodyfikować mój plan treningów, bo powoli nie wyrabiam. Forma zamiast rosnąć stoi w miejscu, a ja mam wrażenie, że słabnę.
    2 dni w tygodniu bez biegania! Jeden zupełnie wolny od ćwiczeń (ew. jakieś brzuszki, pompki), a jeden - stanowczo wracam do marszów!
    Waga się zlitowała i 300g mniej pokazała[​IMG]
    Ciąg dalszy moich zmagań z formą.
    Otóż... po sobotniej mega - formie mam przeciążenie stawu. Kostka puchnie, pobolewa. Odezwała się bardzo stara kontuzja. Lekarz stwierdził zapalenie stawu (i dodał, że to normalne w tym wieku) i przepisał jakieś mazidła. Na razie biegać się boję, bo przestanę chodzić...Starość mnie dopadła - kurza stopa!
    Za to intensywnie chodzę (ok. 10 km dziennie), ćwiczę w domu i o dziwo, nadwaga maleje.
    Jak się okazuje, mój trening marszowy na granicy z bieganiem jest bardziej efektywny w zrzucaniu masy niż samo bieganie.
    Generalnie się cieszę. jestem już lżejsza od wagi wyjściowej o 4 kilogramy[​IMG][​IMG][​IMG][​IMG], niektóre mięśnie mam ładnie zarysowane, a w kwestii wizualnej (mimo, że do szczęścia brakuje mi jeszcze 5-6 kg) zaczyna to wyglądać bardziej niż ok. Rozmiar 38 jest już dla mnie za luźny w pasie. Niestety o biodrach tego powiedzieć nie mogę, ale po 2 ciążach biodra nieco się "rozeszły".
    Treningów nie zaprzestaję. Mam nadzieje, że kostka za jakiś czas przestanie pobolewać i znów sobie pobiegam. Zwłaszcza, że zawody już 12 kwietnia!
    We wtorek "stuknie" 2 miesiące
    Taka dygresyjka....
    Zaczęłam 4 stycznia. Obecnie (2 marca) jestem 5 kg lżejsza, mieszczę się we większość swoich ciuchów i osiągnęłam półmetek.
    Kostka nadal choruje na zapalenie więc zostają mi "spacery" w tempie ok. 7,5km/h, potem 20 min ćwiczeń typu "brzuszki"[​IMG][​IMG]
    Dieta zmieniła się sama - nie jestem w stanie "wcisnąć" w siebie na raz więcej niż 1/2 bułki z wędliną czy serem i 200 ml kawy... lub też 1 piwo (bez zakąsek).
    Nie chodzę głodna, jem co chcę i kiedy chcę - a właściwie bardziej nie chcę, bo o jedzeniu przestałam myśleć zupełnie. Piję również... ale o połowę mniej. 2 piwa to dla mnie szaleństwo glukozowe[​IMG][​IMG]
    DZIŚ mija 3 miesiące odkąd postanowiłam, że będzie mnie mniej
    Pora na podsumowanie - 8 kg w dół!
    Hip, hip hurra!!!!
    Boli mnie wszystko. Najgorzej jest rano, kiedy wszystko jest zesztywniałe, potem się rozkręcam. Wydolność się nie poprawia, choć trenuję wg. ustalonego (przez maratończyka) schematu.
    Dieta ta sama (ok. 1500 kcal), co zwykle, może lekko dodałam białka.
    Dopadło mnie zmęczenie. Znów jedynym moim marzeniem jest to, żeby nie trenować już nigdy więcej.
    Waga uparcie stoi (a nawet wzrosła) przez ostatnie 2 tyg. (a chciałam się pochwalić pełną 9-tką).
    Bilans płynów - ok. 1,5 - 2 l dziennie.

    Kupiłam nowe, letnie buty do biegania - z pełną amortyzacją
    [​IMG]

    Może niezbyt piękne (moje mają niestety różowe sznurowadła), ale dają radę - nieco poprawiłam czasy, no i kostka aż tak bardzo nie cierpi.
    Nic to....
    W maju przywożę rower [​IMG][​IMG][​IMG][​IMG]
    Niby jeszcze tylko 2 kg do szczęścia, ale stawiam na 4 kg. Potem broni nie składam, ale walczę o utrzymanie.
    Mieszczę się w rozmiar 36, tak samo jak 3 miesiące temu mieściłam się w rozmiar 40 (czyli trochę za ciasno)
    Przetrenowałam ok. 1000 - 1200 km, spaliłam ok. 45000 kcal, czyli samego tłuszczu ok 6,5 kg.
    Najłatwiejsza część za mną[​IMG][​IMG][​IMG][​IMG]
    podsumowanie 06.05.2014, 21:16
    efekt poranka - ok. Przebiegłam 10 km w czasie 55 min[​IMG][​IMG][​IMG]
    żadnych objawów ubocznych, poza zwykłym zmęczeniem[​IMG]

    dziś było ok. 150 ml wódki i 1 piwo, ale zdecydowanie bardziej rozłożone w czasie[​IMG][​IMG]

    Podsumowanie - miało być 4-tego, bo to równie 4 miesiące, ale muszę odświeżać wątek

    Otóż - 10 kg w dół[​IMG][​IMG][​IMG][​IMG] cel osiagnięty.
    Mam przed sobą (do wakacji)jeszcze jakieś 2 miesiące w miarę intensywnych treningów.
    Żarełka już nie ograniczam od miesiąca. Bilans zwiększyłam od 1200 do 1500 kcal/doba, w perspektywie mam zamiar dojść do 1800 kcal/doba i na tym poprzestać.
    W chwili obecnej biegam z prędkością ok. 11,5 km/h na dystansie 10 km (czyli 2,5 km szybciej niż 3 miesiące temu) pomiar z dzisiaj - niby nic, a cieszy.[​IMG][​IMG][​IMG][​IMG]

    garderobę muszę jednak zmienić.
    4 miesiące temu mogłam nosić swobodnie 1 parę spodni i może z 5 czy 6 koszulek [​IMG]
    obecnie - 1 parę spodni (kupionych jeszcze w czasach okołomaturalnych, czyli dobre naście lat temu) i 4-5 koszulek, które nie wyglądają na mnie jak koszula nocna.
    Przepuklinę zażegnałam ćwiczeniami brzucha. Mój chirurg twierdzi, że oszczędziłam na operacji ok. 7 tysiaków.
    Ortopeda odracza operację kolana na czas nieokreślony, zakazuje jednak jazdy na nartach. (ok. 25 tyś na plus)

    Obecnie jestem zatem ok. 30 tyś zł na plus
    Ubrania i tak kupuję w ciucholandach więc sadzę, że wymiana większej części garderoby nie wyniesie więcej niż 200 zł
    kolejne podsumowanie w czerwcu
    Zapomniałam o podsumowaniu, bo 4 czerwca minęło 5 miesięcy moich zmagań z naturą.

    Jestem lżejsza o 12,5 kg i zdecydowanie to mi wystarczy do szczęścia. Noszę rozmiar 34/36.
    Obecnie osiągam prędkość (pomiar z dzisiaj) 12 km/h na dystansie 6 km oraz 15 km/h na dystansie 1 km
    Bieganie znów sprawia mi radość, bo w tej chwili treningi traktuję czysto rekreacyjnie. Nie czuję od miesiąca właściwie większego zmęczenia, żadnego bólu mięśni, nawet zaraz po wysiłku.
    Poznałam bardzo fajnych biegających ludzi, z którymi będę utrzymywać kontakt.
    Cieszę się, że mam jeszcze prawie 3 miesiące biegania bez stresów. Od września wracam na etat więc z czasem pewnie będzie gorzej, ale choć 3 dni w tygodniu to będę musiała wygospodarować.
    Generalnie polecam. Chyba nigdy nie czułam się tak bardzo z siebie dumna i szczęśliwa.
     
  2. Kami

    Kami Ambasador forum

    Mychorku, zazdroszczę Ci tego samozaparcia treningowego. Może zacznę na początek chodzić na dłuższe spacery? hmmm... Może :) Pochwalę się i ja - od stycznia minus 23 kg :D:D Do normalnej wagi zostało mi jeszcze 3 kg. Niestety, bez dietetyka nie dałabym sama rady, tym bardziej, że - jak się okazało - moim partnerem życiowym jest wredny Japończyk o nazwisku Hashimoto.... :(
    Pozdrawiam wszystkich walczących z kilogramami :)

    [​IMG]
     
  3. Mychor

    Mychor Generał forum

    Gratuluję tak pięknej utraty tłuszczu! Przy Japończyku jest to szczególnie trudne - sama mam takich pacjentów i wiem, że utrata wagi jest wtedy 2x trudniejsza.

    Lecę dalej z tymi podsumowaniami, bo wiążą się one z ciekawymi wydarzeniami. Ogólnie - ostatnie pół roku to było pasmo bardzo ciekawych, do tej pory nieznanych mi doświadczeń.

    podsumowanie z 17 lipca

    Jako, że byłam na urlopie, a od niedzieli nie mogłam połączyć się z forum, podsumowanie robię dopiero dzisiaj.
    Nadal trenuję, ale raczej 5 dni w tygodniu gdyż zwiększyłam dystans biegowy - trenuję do półmaratonu.
    Jestem lżejsza od wagi wyjściowej o prawie 14 kg i nie wiem jak to się dzieje, że chudnę nadal mimo, że zwiększyłam ilość kalorii w diecie (głownie tzw "pustych kalorii).[​IMG]
    Bieganie w tym upale może do wielkich przyjemności nie należy, ale teraz mam cel na zakończenie sezonu.

    i ostatni wpis - osiągnięcie celu 10.08.2014
    Wczoraj przebiegłam półmaraton - czas 1h 45 min!!!!


    Cel na przyszły rok, który może uda się zrealizować, bo niestety nie będę miała już tyle czasu na treningi (praca na 1,5 etatu) to maraton.

    Chudnąć już nie muszę. Zrzuciłam 14 kg i na tym się zatrzymałam. Wyglądam lepiej niż 10 lat temu, kiedy ważyłam mniej więcej tyle samo, ale nie miałam tak fajnie wyrzeźbionego ciała8)8)
     
  4. babula40

    babula40 Komandor forum

    Gratuluję samozaparcia , konsekwencji i uporu . Ja od jutra lecę na siłkę ,wałki mnie porosły (oponki znaczy się ) przy wzroście 160 ważę 68kg a w moim wieku ,już tak łatwo się nie wraca do dawnej figury .
    Tak więc ,wątek jak najbardziej przyjazny dla mnie :)
    pozdrawiam Mychorku i Kami :):)
     
  5. ZgredzioO

    ZgredzioO Wielki mistrz forum

    Ale żeś się rozpisała :eek:
    Skąd ja to znam xD
    Całe szczęście, że nie mam motywacji do utraty 14kg :p
     
  6. NiuszNiusz

    NiuszNiusz Aktywny autor

    Witam :)
    Postanowiłam zrobić cosik ze swoim luksusowym ciałkiem :p. Wzrost 168, waga - 80 kg, stanowczo za dużo. Jestem raczej z tych mocnej, grubokościstej budowy, ale i tak wokół pępka za dużo się dzieje. Chcę osiągnąć wagę 68-70 kg. 18 lat temu skończyłam "karierę" tancerki i od tamtej pory raz w górę raz w dół, a od pół roku tylko w górę -.-. Niestety coraz trudniej zrzucić nadmiar i jak teraz się za siebie nie wezmę, to niedługo w mojej szafie będą same dresy. Moim największym grzechem jest niesystematyczne odżywianie się. Potrafię cały dzień nic nie zjeść, za to wieczorem....:oops:. dietetyk ułożył mi menu na dwa tygodnie, 5 posiłków dziennie, kupa błonnika, warzyw, owoce i mięsko. Na szczęście słodyczy nie lubię, więc odpada, ale pizza...oj....pizzunia....pizzunieczka.... Dzięki tańcowi moje prawie 40 letnie ciało jest sprężyste, bez cienia rozstępów i cellulitu. Muszę się zawziąć i uzbroić w cierpliwość.
    Mychorku, Kami - wielkie gatulacje. Babula dajemy czadu!!!! xD
     
  7. -kangoo-

    -kangoo- Baron forum

    boshe... Mychor na forum -.- znowu trzeba będzie się odchudzać -.-
     
  8. kazinka

    kazinka Naśladowca mistrzów

    Taa Mychor wie jak zmotywować człowieka -.-
    Kami ten sam skośnooki mnie prześladuje. Zawdzięczam mu znowu 10 kg na plusie. o_O
     
  9. Mychor

    Mychor Generał forum

    Wszystko jest do zrobienia. Niestety, przy moim charakterze pracy jem strasznie nieregularnie, bo np. nie mam czasu przez 7h jeść, bo jestem w "plenerze", lub przy okienku, a potem mam przerwę i jestem tak głodna, że....
    I tak, niestety 4X w tygodniu. Dieta 5-posiłkowa jest super, ale w moim przypadku niewykonalna. Nawet łyka wody w biegu nie złapię.

    Zgredziu - rozpisałam się dawno - to tylko kopia... a watek to takie moje 3-cie dziecko. Może pora sięgnąć po zapomogę???
     
  10. ZgredzioO

    ZgredzioO Wielki mistrz forum

    No to niewątpliwie należy Ci się becikowe i karta dużej rodziny ;)
     
  11. Mychor

    Mychor Generał forum

    Dziś np od 8 rano jeszcze nic nie jadłam. Zaliczyłam 9h w pracy bez chwili przerwy, 1h treningu i teraz czekam z obiadem na małżona, który poszedł na trening.
    Także wyjdzie ok. 12h
    Za to obiad zjem na kolację8)8)
     
  12. kazinka

    kazinka Naśladowca mistrzów

    A co ze śniadaniem, Mychor?-.-
     
  13. Mychor

    Mychor Generał forum

    śniadanie było o 8.00, bo od 7.30 zaczęłam pracę.
     
  14. asienka26

    asienka26 Komandor forum

    hejka dietetyczkoxDxD a moze drobna rada jak przytyc ? :inlove::inlove::inlove:
     
  15. Mychor

    Mychor Generał forum

    Też bym chciała miec ten problem.

    Moja rada - tak samo jak schudnąć, tylko co najmniej 3 x więcej:p
     
  16. ZgredzioO

    ZgredzioO Wielki mistrz forum

    Dobrze, że nie potrzebuję przytyć, bo jakbym miał tyle jeść, to zupę bym jadał chyba z wazy, bo na talerzu z pewnością by się nie zmieściła :eek:
     
  17. Mychor

    Mychor Generał forum

    zrezygnowałbyś z zupy na rzecz 2 schabowych, podwójnej racji ziemniaków i popił to wszystko podwójnym piwem, a potem zagryzł golonką w miodzie popijając deserowe bógwieco
     
  18. ZgredzioO

    ZgredzioO Wielki mistrz forum

    Taaa... jakby to usłyszała moja lekarka, to by mnie chyba wygoniła z gabinetu bez recepty, bo na refundacji leków w dawkach, jakich bym musiał używać, NFZ by szybko zbankrutowało. Już teraz do jednej mojej wizyty w aptece dokłada jakieś 500zł -.-
     
  19. katgad

    katgad Wszystkowiedząca wyrocznia

    To ja już wiem czemu NFZ takie biedne i zawsze mu kasy brak:p
    Jak ktoś chce przytyć to ja chętnie przetoczę (z wielkim poświęceniem oczywiście:p) jakieś 20kg zbędnego ciałka i jeszcze dorzucę wieeeelką czekoladęxD

    Też mam problem z regularnością posiłków. Co prawda wieczorami już nie jem, ale w dzień jest różnie. Mam prace zmianową, wiec często pierwszy posiłek jem po południu, ale wtedy to jem co wlezie i ile wlezie
     
  20. ZgredzioO

    ZgredzioO Wielki mistrz forum

    To ja Ci Kasia chętnie odstąpię te 500zł dotacji. Dorzucę jeszcze połowę tego, co sam płacę. Tylko zabieraj z całym dobrodziejstwem inwentarza. Razem z tym, co mnie tak gna do doktora, a potem apteki -.-